(c) Renfri, przy pomocy: 1, 2

20160330

Don't be sentimental

                Bum.
                Sehun zerknął na sufit, z którego posypało się nieco tynku i obserwował, jak ten spada na nieskazitelnie białą podłogę. Nie byłby sobą, gdyby zamiast iść do szafki na korytarzu i wyciągnąć z niej zmiotkę i szufelkę, nie wkopał śmieci pod łóżko. A naszemu bohaterowi wyjątkowo miła jego własna postać (nie, wcale nie z nadmiernej adoracji do siebie samego), dlatego też, częściowo z tego powodu, a częściowo z wrodzonego lenistwa, właśnie to zrobił.
                Życie singla zdecydowanie wykańczało go już nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. A pan Oh, olewając sobie zupełnie studia, siedział sobie na swoim wyrze, wsłuchując się w nieco dziwną – przynajmniej według niego – muzykę, która leciała z głośników tego, który mieszkał w pokoju nad nim. Znaczy, zgadywał, że była to osoba wyżej, ponieważ gdy walnął kilka razy kijem w sufit, by osoba ściszyła nieznośne wrzaski, ta tylko je pogłośniła.
                Baekhyun znowu narzekał, a białowłosy znowu go nie słuchał. Oboje doskonale o tym wiedzieli, ale wirus musiał się wygadać, a Sehun musiał zdecydowanie kogoś zignorować. Gdyby nie to, że ani jeden, ani drugi nie umiał gotować, to żyłoby im się całkiem dobrze. No cóż. Współlokatorzy powinni szanować swoje wady.
Właśnie. Powinni.
– Ile to trzydzieści cztery plus osiemdziesiąt dwa?Minęło kilka sekund, podczas których dwójka czy trójka studentów wklepywała na kalkulatorze równanie, po czym zza okna znów dobiegł wrzask, tym razem należący do kogoś innego:– Sto dwadzieścia osiem!
                Chwila ciszy, a potem znowu:
                – Dwieście trzydzieści trzy, baranie!
                No i oczywiście:
                – TAK!
                Nikt nie skomentował burzy mózgów. Pytający najwyżej dostanie jedynkę za zadanie. Kolejną.
                I właśnie tak toczyło się codziennie życie w akademiku seulskiego uniwersytetu. Koty skakały z jednego parapetu na drugi (czasem ktoś je z parapetów zrzucał), rybki pieczone na żelazku były chlebem powszednim (dosłownie i w przenośni, bo gdy się śpieszyło na wykład, a toster był zepsuty, to zwykło się jeść, co było pod ręką albo w akwarium, ewentualnie w muszli klozetowej, a w ekstremalnych wypadkach nawet w szklance ze spirytusem), na drzwiach niemal każdej łazienki widniał wielki napis „KIBEL NIECZYNNY, PROSZĘ ZAŁATWIAĆ SIĘ NA WŁASNĄ RĘKĘ”, profesorzy przychodzili na wykład z pisakiem zamiast kredy i bez niczego, gdy to właśnie pisak był potrzebny, w dziennikach z ocenami widniały cyfry do potęgi minus ósmej, wszystkie firanki były zasmarkane, bo nikogo nie było stać na paczkę chusteczek, a papiery z życzeniami noworocznymi ze stycznia 1985 roku były porozwalane na korytarzach.
                A co najśmieszniejsze, wszyscy studenci byli stabilni psychicznie.
                Chyba.
                Grunt w tym, że wszyscy żyli. I prawie wszyscy mieli zdane prawo jazdy. Jeśli o to chodzi, to akurat nie dziw, bo wszystkie klasy zdawały egzamin w tym samym czasie, egzaminatorzy byli nieco podchmieleni, więc wystarczyło tylko wziąć najlepszego kierowcę z grupy, kazać mu przejechać dwadzieścia razy ten sam dystans, a potem wszyscy mogli cieszyć się faktem, że rodzice, jak to obiecali, muszą im teraz kupić samochód. Mniej cieszyli się co prawda taksówkarze, kierowcy autobusów (niejednokrotnie nawet ci od metra – zdarzało się, że taki fiat Ileś tam wpada ci na tory, a ty musisz wyhamować) i reszta świata siedzącą przed kierownica. Bo po co ograniczać się do Korei? Taki mały kraj, a tak dużo zmarłych na ulicach! Przecież to w Chinach narzekają na nadmiar populacji. Jedno czy drugie przejechane dziecko chyba nikomu nie zrobi różnicy.
                Kolejna rzeczą był fakt, że prawie wszyscy przedstawiciele płci brzydkiej w akademiku albo latali aktualnie za elitą przedstawicielek płci pięknej, albo kwestionowali swoją orientację, albo byli stuprocentowymi gejami, albo po prostu nie podobał się im nikt. Natomiast panie, jak to na panie bywa, podglądały mężczyzn pod prysznicem (chociaż jeśli dobrze mi się zdaje, to raczej bywało odwrotnie), standardowo miały chłopaka poza uczelnią, albo były zwyczajnie niezainteresowane związkami.
                A każdy nowy student na początku siadał na progu swojego pokoju, zastanawiając się, co on, do kurwy nędzy, tu robi, a tydzień później biega boso na parterze, szukając Juliana (żółw, którym codziennie zajmuje się ktoś inny. Nota bene, zwierze jest niewidzialne. Lub jak kto woli, nie istnieje. Ale kto by się przejmował szczegółami?).
                Uznajmy przez chwilę, że jest to całkiem normalne miejsce dla całkiem normalnej młodzieży, która ma całkiem normalne zainteresowania…
                –Ej, Baekhyun! – ryknął Jongin z okna naprzeciw, a brunet wychylił sie przez swoje.– Idziemy palić staniki dziewczyn z trzeciego roku ekonomii, podwędzimy jeszcze te z drugiego roku japonistyki?
                Mówiłam, że mają normalne zainteresowania.
                – POTEM – odwrzasnął Byun, nie siląc się nawet na nieco dyskrecji – Podjebiemy je jutro, jak będą na ognichu!
                – Okej!

                Takim to trafem cały akademik wiedział, że dziewczyny wybierają się następnego dnia na ognicho, że gdy tylko wyjdą, Kai i Byunbaek podpierdolą im rzeczy, a ja, byłam w czarnej dupie. 

obserwatorzy